polityka

Polska strona Łużyc w epoce centralizmu

Przyszedł gość. Rozmowa zeszła, nie wiedzieć czemu, na temat porządku urbanistycznego. „Tata mi mówił że te miasta w zachodniej Polsce są ściśle zabudowane, że tam jest porządek, i że ludzie stamtąd są lepsi, są porządni„.Tak, sporo w tym prawdy. Ktoś kto od dzieciństwa wyrósł w świecie w którym prowizorka nie istnieje, a ulice mają przedwojenny bruk, ma inne podejście do życia. Ktoś kto się urodził w kraju w którym po poprzedniej cywilizacji pozostały artefakty jej sielskiego, dostatniego życia, nie będzie ufał w porządek czy to II-giej, czy III Rzeczposolitej, bo widzi że jest ona gospodarzem nie mogącym przywrócić dawnego blasku Ziem Odzyskanych.

Życie tam to powolne i mozolne odkrywanie przedwojennej historii tych ziem. Spojrzenie w przedwojenny Heimatkalendar szokuje: styl czcionek jest tak nowoczesny zupełnie jakby reklamy robiono rok czy dwa lata temu. Wszędzie, w każdym mieście mnóstwo producentów, różnego przemysłu. Buduje się mosty, pociągi,  produkuje meble, dywany, likiery, koniaki, wina, oj wszystko. Nawet w 30- tysięcznych miastach zbudowano teatry i opery. Po wojnie zamknięto je albo zburzono. Do dziś widać ich ruiny, choćby w Gubinie i w Głogowie. Jeśli istnieją, są zapomniane, jak ducal spa theatre (Kurfuestentheater) w dolnośląskim Bad Salzbrunn (Szczawnie Zdroju- wnętrze na fotografii poniżej):

Fot. Zrujnowany w wojnie, a potem rozebrany przez Polaków na odbudowę Warszawy teatr miejski w Gubinie.

 

Fot. Fliegender Schlesier gdzieś koło Lubska, pędzi 160 km/h na torach które już rozkradziono. Zdjęcia „Fliegender Schlesiera” via  http://www.skyscrapercity.com. Pochodzą ze strony http://wroclaw.hydral.com.pl

Plik:SVT Leipzig.jpg
Fot. Latający Ślązak: Zachowany egzemplarz koło Lipska
Źródło Self-photographed (Original text: “selbst fotografiert”)
Transferred from de.wikipedia to Commons by User:Brackenheim using CommonsHelper.
Autor Rainerhaufe at de.wikipedia

Tamte regiony były już wówczas wysokouprzemysłowone, dawną strukturę rolniczą zamieniono na świat w którym dawne wioski to przedmieścia połączone z miastami często kursującymi kolejami. Nawet na odludnych liniach do dziś na stacjach są podziemne tunele i nawet po 5 peronów. To koleje i transport zbiorowy budowały potęgę tego pozbawionego większych miast regionu, ale jakże wielkomiejskiego. Dzięki nim wioski rozwijały się jako satelity, podmiejskie osiedla, a mieszkańcy mieli niemal te same szanse rozwojowe co mieszkańcy miast.

Jednym z takich dworców jest dworzec w Kunicach, dość odrębnej dzielnicy Żar. Do dziś widać dawne przejście podziemne pod torami, po których dziś już niemal nic nie jeździ. A kiedyś była do duża stacja pomiędzy trzema wielkimi węzłami kolejowymi. Z Mirostowic docierały tutaj elektryczne tramwaje wąskotorowe, którymi przewożono pasażerów i towary na ok. 30- kilometrowej sieci tramwajów podmiejskich należących do tamtejszych kopalni węgla.

Cała okolica była ongiś zagłębiem kopalni węgla brunatnego. Po niemieckiej stronie granicy eksploatacja złóż trwa nadal, po polskiej stronie wszystko upadło. Pozostała legenda o tramwajach podmiejskich które fabrykant zbudował dla swoich pracowników i dla przewozu swojego węgla, pozostały ruiny elektrowni w Łazach, pozostały maszty dziwacznej kolei linowej którą przewożono urobek do pobliskiej aglomeracji (takiej „małej”, ale przed wojną bazującej na dowozach ludności z całej okolicy).

Dziś wizyta tam to oglądanie górniczych osiedli, parterowego budynku dawnej kopalni z symbolem dwóch kilofów nad wejściem. Mirostowice to miasteczko które upada, straszą ruiny rozbebeszonej cegielni czy pięknego dworku. Obok jest przepiękny teren pagórkowatego „Zielonego Lasu”, w którym kiedyś były dwie wieże widokowe. Dziś zostały z nich ruiny. Tak samo zrujnowano do reszty pobliski pałac myśliwski. Kilka kilometrów dalej, w centrum Żar straszą do dziś ruiny pałacu i zamku, zostawione same sobie od wojny. Ludzie, szczególnie młodzi, uciekają za granicę, albo do większych miast. Miasto na papierze ma ok. 40 tysięcy mieszkańców, realnie połowa młodych roczników jest za granicą.

Po dziełach ambitnej arystokracji, z woli której zbudowano tu kolej ledwie 4 lata po jej premierze na Śląsku, i z jej poleceń wytyczono tutejsze parki wraz z wieżami widokowymi dla ludności, pozostały rozsypujące się coraz bardziej ruiny. Nieopodal „straszy” Żagań, ongiś siedziba księstwa, rządzonego przez Talleyrandów- Bironów. W ich pałacu przed wojną mieściło się muzeum wnętrz zamkowych, wisiały tu portrety pędzli najznamienitszych malarzy: Rembrandta, van Dycka, Goi, Velázqueza, Tycjana i Canaletta. Pałacowe archiwum miało w kolekcji ręcznie pisane orginały dzieł Goethego, Schillera, Talleyranda, listy Napoleona do Józefiny, 36 listów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Mieściła się tu ponoć nawet opera kameralna.

Gdy umarła tutejsza księżna Dino, która „wyczarowała” miniona potęgę tego miasta, z okolicznych wiosek na jej pogrzeb zeszło się 10 tysięcy mieszkańców księstwa dla których angażująca się w filantropię księżna była odpowiednikiem dzisiejszej księżnej Diany. Dino przeniosła się do Żagania z Paryża, gdzie była kochanką de Talleyranda, sławnego ministra spraw zagranicznych Napoleona. Za jej rządów miasto w ciągu kilku lat wyrosło na stolicę kulturalną tej części Europy, a jego sława przekroczyła granice ówczesnych Prus. Dziś pałac to gniot komunistycznej rewitalizacji zabytków, zrobiono z niego po prostu kicz. Ściany na olejno, chwasty w parku pałacowym, z którego ostało się ledwie 15 % oryginalnego założenia. Po obrazach i wnętrzach pałacu chyba ani śladu. Po potędze kulturalnej miasta także ani śladu- dziś stąd wyjeżdża kto może, bo brakuje nawet tej ekonomicznej. A mogło być inaczej, podobno na pałacu po wejściu Rosjan przez krótki okres powiewała francuska flaga…

Polska z Ziemiami Odzyskanymi zrobiła mniej więcej to co z innymi regionami. Zniszczono i infrastrukturę kulturalną i transportową. Miasta, które były aglomeracjami rozproszonymi mającymi dzięki tej infrastrukturze w swym zasięgu nawet 200-300 tys. ludności, po upadku systemu transportu stały się 40- 50-tysięcznymi miastami średniej wielkości. Przestały być regionalnymi centrami, jak przed wojną. Ludność przestała podróżować, przynajmniej na te dłuższe dystanse. Wielkomiejskość nagle stąd prysła.

Europejskość też. Kicz zastąpił przedwojenną elegancję i smak. Po niemieckiej stronie jest ładnie, po polskiej wygląda jak w Meksyku- wszędzie strip landscape: krajobraz nieokiełznanych szyldów i tablic reklamowych, parkingów, centrów handlowych. Po niemieckiej stronie pejzaże amerykańskich przedmieść również istnieją, ale nie zdominowały miast tak doszczętnie jak po polskiej stronie. W Niemczech wciąż są wielkie obszary zwykłej miejskiej estetyki.

Upadła turystyka. Do Karpacza przed wojną przyjeżdżało po kilka pociągów dziennie z Berlina i jeden z Amsterdamu. Dziś na torach rosną drzewa, kolejka narciarska na Kopę to pojedyncze krzesełko niezmienione od 30 lat, poruszające się z prędkością emeryta, jakieś 3 km/h. Narciarze na to nie mają czasu, dziś z Europy, a nawet z Polski jeździ się do Czech. Po polskiej stronie został skansen, w którym rzeczy zmieniają się o wiele za wolno.

Gdyby te tereny dziś miałyby się podnieść, ktoś chętny do pomocy zapewne przysłałby sztab profesorów, którzy przypuszczalnie przeszczepiliby tu na powrót to co było tu przed wojną, a oni nadal mają zaraz za zachodnią granicą. Przypuszczanie podobnie jak za Odra i Nysą, do wiosek, miast i miasteczek znów zaczęłyby kursować pociągi co kilkadziesiąt minut, i znów ładowanłoby pieniądze w opery i teatry na głębokiej prowincji, zorganizowane w niemieckim stylu, bazujące na teatrach przyjezdnych. Po spektaklach w nich, a jakże, pasażerowie zdążyliby jeszcze załapać się na ostatni pociąg do swojej wioski- przedmieścia, tak jak dziś jest w Niemczech.

Może to nie jest opłacalne, ale nie wiedzieć czemu tym akurat różnimy się od Niemców. Tam nawet na wsiach i w miasteczkach czuć wielkie miasta, musicale, opasłe gazety codzienne przy których najgrubsze polskie to zwykłe tabloidy. Wiem, bo wiele lat mieszkałem w jednej z niewielkich wiosek po niemieckiej stronie granicy.

A dziś te regiony są wciąż zarządzane „z Warszawy”. Tu dalej decyzje są rozstrzygane z obcej, przede wszystkim kulturowo, perspektywy. Niemcy to federalizm, tam „centrala” bierze tylko swój udział w podatkach, ustala przepisy ramowe. Resztę robią landy, od telewizji publicznej (a jakże, regionalnej) po program nauki w szkołach. Rola niemieckiej „Warszawy” jest zminimalizowana. Być może i tu byłyby „polskie Niemcy” gdyby nie polski centralizm.

RF dla Gazety Łużyckiej,  kwiecień 2008

By