felietony

XXI wiek w Polsce lokalnej to epoka migracji młodych

Jeśli chcielibyśmy dziś opublikować niezależną gazetę, co by w niej było? Mi się, mniemam, udało opisać jedno z miast Polski. Warunki na rynku mediów lokalnych przypominają czasy okupacji- jakaś część komentatorów wyrażających opinie jest do znalezienia tylko w blogosferze, krytyczne komentarze gospodarcze- ukryte w gęstwinach forów internetowych. Dominuje jakaś grupa ludzi podparta poparciem mediów, inni- szczekają, a owa karawana polityków i „pewnych” mediów podróżuje dalej. Pytanie, dokąd.

Jako ekonomista zostałem ostatnio postawiony w trudnej sytuacji- dawne kontakty medialne się urwały, a moje własne media – w postaci gazety, lokalnego bloga, przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Zawiesiłem moje życie prywatne i osobiste, wyjechałem do miasta w Polsce, z dala od Warszawy.

Robię gazetę, lokalne okno na świat. Gazetę w domyśle internetową, jak najtaniej. Sięgam po dostępne rozwiązania, gazeta powstaje na bezpłatnych blogach, najtańszych szablonach. Aby pozyskać pracowników- których po prostu nie ma na rynku- potrzebowałem managerów kultury i programistów- przydają się kontakty prywatne.

Jakie są realia wykonania takiej pracy w Polsce? Większość musiałem wykonać sam jeden, łącznie z korektą, zresztą i tak nie dałem rady powykreślać różnych kalumni, dziś nie pasujących w nowoczesnych mediach. Pozyskanie pracowników okazało się trudne. Ci pracowali kiedy chcieli, pieniądze potrzebowali by móc je przebalować przez weekend. Współcześni młodzi. Dzisiaj złapałem jednego z pracowników na mieście.

Różni napotkani i proszeni o włączenie się do twórczej pracy okazali się nie zgłaszać, tudzież- nie podejmować pracy, podobnież jak ludzie z ogłoszeń, ktorzy pracę w gazecie chcieli potraktować dorywczo, ale jej nie podejmowali. Targi pracy pełne byłe ofert zagranicznych, moje oferty przyciągnęły tylko jedną osobę mającą kwalifikacje. Rynek pracy był dość osuszony. Zmęczony bezowocnymi próbami motywacji pracowników, rozpocząłem podstawową pracę z małym zespołem. Dlaczego to zrobiłem, przy – pukających się w głowę- moich kolegach prowadzących podobne serwisy? Za małe miasto- mówili.

Wziąłęm do ręki książkę o nowoczesnym biznesie, o tytule- Rework. Zrób swój biznes teraz, natychmiast. Robiąc teraz, natychmiast, w polskich realiach, zostawałem z ludźmi którzy być może traktowali tą pracę także jako ideę. Inni chyba nie mieli tyle czasu by podjąć pracę, mimo że wystawiałem się nawet na lokalnych targach pracy. Sumując, było to około 2 miesięcy pracy, porządkowania tekstów, przerwanych wakacjami.

Gazeta daje do myślenia. „Lepiej to już chyba było”- powinien krzyczeć tytuł. Dział historii regionu, dział transportu, dział gospodarki- pełne są dziedzictw dawnych epok- nieodbudowanych od II wojny światowej ruin miast, ruin zamków i pałaców, ruin systemów tramwajów, linii kolejowych, portów czy przystani rzecznych, zapadniętych dziś w rzece. Wycinanych lasów i parków miejskich. Hekatomby dziejącej się na wszelkich zabytkowych budynkach mojej dzielnicy. Dotychczas ślad zaginął pod domu starców – nie mamy nawet w redakcji zdjęcia- i budynku zarządu basenów w tej samej dolinie w której mieszkam.

Dla ekonomisty miast wymowne będą nieodbudowane zamki i pałace, mówiące będą serie zdjęć przedstawiające stan fasad budynków czy estetykę miast w porównaniu historycznym. Wielkomiejsko było do drugiej wojny światowej. Ery rozwoju odgórnego następowały za Gierka na przykład, kiedy postawiono ogromne osiedla z płyt prefabrykowanych.

Po 1989 roku miasto pozostało bez nowych wielkich inwestorów, a dawne zakłady zwykle zamknęły podwoje. Śródleśny układ miasta sprawił że zabrakło terenów inwestycyjnych, i przez lata żadnych nie zapewniano. Wydaje się, że w mieście generalnie zabrakło ośrodka naukowego- miejscowy uniwersytet jest niespecjalnie aktywny na arenie spraw miasta, ba, jest niemal niewidoczny, zajęty własnymi sprawami. Aktywizują się za to naukowcy- polscy emigranci dziś aktywni z innych ośrodków akademickich Unii Europejskiej, prowadzący tu dziwne miastoznawcze badania ze studentami, mającymi same odjechane pomysły niczym stado dzieci na haju. Są wszyscy jacyś aż za bardzo kreatywni.

Miasto się zmienia, ale czy na lepsze? Jeśli zrobilibyśmy całkowicie „opozycyjną” gazetę, coż byśmy uchwycili? Opustoszałe centrum, bo ludność przesiadła się do samochodów. Nowe centra handlowe na samym rynku staromiejskim, które stoją puste latami, bo nie opłaca się ich wykończyć. Nowe śródmieście powstałe z ogromnymi parkingami w przebudowanej fabryce poza dawnym centrum. Oba ośrodki- stare i nowe centrum, dzieli trudno przeraczalna śródmiejska dwupasmowa obwodnica.

Ekonomista, ale też człowiek, korzysta z miejskich uciech życia. Tych zaś w takim mieście- dla wielu kultur, po prostu brak. Oto bowiem Polska się zmienia, dzieli, staje się- wielokulturowa. Są nowe wymagania, kuchnia tajska czy wegetariańska, lokalne gazety o jedzeniu. W mieście powoli mogą zamieszkiwać różne mniejszości, co wcześniej nie było możliwe.

Przybywają w miejsce emigrantów pojedynczy osadnicy zza za granicy. Przy rynku jest kebab prowadzony przez osobę nie mówiącą zbytnio po polsku. Przez Niemca. Jednocześnie dawne centrum, ominięte nawet przez komunikację zbiorową, straciło swoją funkcję na rzecz centrów handlowych, dysponujących pełniejszą ofertą. Dawnymi śródmiejskimi pasażami dziś mało kto chodzi, a sieć komunikacji zbiorowej nie obsługuje tej dzielnicy- na ulice przebiegające najbliżej starego serca miasta wjeżdżają tylko samochody osobowe.

Moje apele o otwarcie rynku komunikacji zbiorowej w mieście na konkurencję pozostały bez echa. Ludzie odpowiadający za politykę komunikacyjną miasta mają za nic nakładane na miasto kary i wyroki za blokowanie dostępu do przystanków komunikacji publicznej dla konkurencji. Kary, procesy, nic nie zmieniły, przestępczość gospodarcza trwa nadal. Miasto, oprócz swojej administracyjnej roli, jest też przedsiębiorcą na rynku komunikacji autobusowej, miejskiej i regionalnej- posiada udziały miejscowych potentatów autobusowych i broni ich interesów.

Na lokalnych forach internetowych słychać głosy oburzonych podróżnych, których kursy skasowano- autobusy konkurencyjnych przewoźników nie miały prawa postoju na przystankach w centrum miasta. Istnieją dwie linie stricte podmiejskie, ongiś obsługiwane przez miejskiego monopolistę, dziś przez innego przewoźnika, w części miejskiego, które pomijają główne przystanki miasta- stają na nich tylko autobusy miejskiego monopolisty.

Niektórzy prywatni przewoźnicy mają tak ciężko, że ich pojazdy swoje zajezdnie mają na zarośniętych placach nieopodal naszego biura. Ich przystanek przed dworcem kolejowym władze miejskie zlikwidowały- wg plotek, by wyeliminować autobusową konkurencję.

W mieście komunikacja zbiorowa funkcjonuje na ok. 1/3 zakresu usług z okresu upadłego ustroju. Jest mniej mieszkańców, kursy rozrzedzono. Bilety jednorazowe są droższe niż w Warszawie, przystanki są rozrzucone znacznie dalej od siebie. Układ komunikacji zbiorowej zestawiony z zachodnioeuropejskimi wzorcami jest całkowicie błędny (tam linie kursują często, oparte o węzły przesiadkowe, dając wysoką liczbę połączeń małym kosztem). Sytuacja w opisywanym mieście powoduje że pasażerowie wręcz muszą wybrać samochód.

Otwarcie rynku dla konkurencji, wyznaczenie nowych tras przejazdu komunikacji miejskiej przez dawne centrum miasta, przebudowa wielu skrzyżowań tak by autobusy mogły kursować do wewnątrz opustoszałego dziś centrum, wprowadzenie wielu nowych relacji do wewnątrz osiedli dziś omijanych przez komunikację zbiorową z zewnątrz- to mogłoby spowodować że klienci mogliby dotrzeć do pustych dziś centrów handlowych w dawnym centrum miasta, niedziałających z powodu miejsc parkingowych.

Miejska polityka będzie znacznie bardziej kosztowna. Budowane będa podziemne parkingi, podczas gdy na niektórych śródmiejskich arteriach autobusy kursują co pół godziny lub w ogóle te miejsca są odcięte komunikacyjne. Komunikacyjnie odcięty jest dworzec PKS.

W takim typowym mieście moja aktywność organicza się do apeli o ocalenie zabytkowych torów kolejowych na terenie miasta, mających ponad sto lat. Tory w dodatku łączyły dość peryferyjnie ulokowane dworce autobusowe i kolejowy z największymi dzielnicami mieszkaniowymi miasta, oraz największym centrum handlowym w śródmieściu.

Niestety, ochrona zabytków w Polsce chyba nie rozpoznaje tego typu obiektów jako wartych ocalenia. Ekonomiści tak. Są one elementami infrastruktury które bez wątpienia działałyby poprawnie w systemie ekonomicznym jaki np. panuje tuż za zachodnią czy południową granicą.

Zabytki techniki jak i architektury- jak na przykład ostatnie nieremontowane od 80 lat ulice- w międzyczasie autentyczne zabytki- odchodzą szybko i bezpowrotnie- nim nasza gazeta zdołała uchwycić je dla potomności.

Jakie są biznesy które determinują rozwój miasta? To osobiste biznesy. Miejska impreza organizowana za jakieś 1,2 miliony PLN, lokalna odmiana Dnia Jagody, przy takim budżecie mogłaby być spokojnie imprezą o randze międzynarodowej, przyciągając tysiące przyjezdnych na bogaty program imprez. Nawet zupełnie nie interesując się przyczynami odmiennego stanu, można usłyszeć o finansowych matactwach, o których jednak nie słychać w lokalnej prasie. Miasto wydaje się obumarte gospodarczo, a tu ktoś jeszcze „kręci lody” nawet w tak skrajnych warunkach, przypominających kradzieże szalup ratunkowych tuż przed katastrofą „Titanica”.

Tymczasem na ulicach zabrakło nawet programu planowanych za owe 1,2 mln PLN imprez, zaś harmonogram ogłoszony w sieci Internet się zmieniał do tego stopnia, że planując z całości przeznaczomnych dla nie mojego pokolenia imprez, jedynie wizytę na ozdobnym korowodzie, głównym evencie, załapałem się na jego środek.

Na ostatnim dniu winobrania jedynymi występującymi byli lokalni bboye, robiący to społecznie, za darmo, i mający po raz pierwszy miejsce przyznane im oficjalnie przez władze miasta, o czym z dumą wspominali, twierdząc że po raz pierwszy nikt ich bezustannie nie wyganiał. Jest to mimo wszystko wielka zmiana w lokalnej polityce.

Scenę młodszego pokolenia potraktowano chyba jako polityczne zagrożenie- znajdowała się tradycyjnie na zupełnym odludziu. Aby dotrzeć tam z ulicy której adres podano w miejskim programie, należało pokonać dziurę w parkanie- normalne wejście, nie wiedzieć czemu, zyło zwykle zastawione barierkami. Jedyny event który przyciągnął większą liczbę fanów- ok. 30 osób, to regionalna gwiazda, znany beatboxer, zaproszony przez lokalną ekipę. Jego rozpoznawalne imię nie znalazło się na żadnym oficjalnym programie, jak i zresztą żaden chyba element z młodej sceny.

Konflikt pokoleniowy jest aż nadto widoczny. Miasto, rządzone przez osoby ze starszych pokoleń „jest wygodne, ale dla 40-latków” przyznał jeden z moich rozmówców. Z miasta wyemigrowali nawet dziennikarze. Jeden z nich, pointując lokalne układy blokujące szanse rozwojowe, pisał o „uświęcaniu status-quo”. Lokalna publicystka, wychwalająca miejscową kulturę w lokalnej prasie, okazała się osobą tak sędziwą, że z racji wieku niezdolną do podróży do innych miast, o których kulturze po prostu nie miała pojęcia.

Ścieżki rowerowe? Mimo upływu trzech dekad starań różnych grup i ludzi, nic podobnego nie funkcjonuje, poza wyrwanymi z kontekstu, niepołączonymi ze sobą odcinkami na głównych ulicach. Niedawno pojawił się w mieście pierwszy kontrapas, umożliwiający legalną jazdę ulicą jednokierunkową rowerem pod prąd, ale po miesiącu czy dwóch znikł, zamalowano go.

Oto jedno z wielu miast gdzie „młodzi”, ci poniżej 40-tki, są trzymani pod niezwykłym butem przez lokalne władze. Pieniądze podatników idą na rozrywkę innych pokoleń. Lokalni didżeje zarabiają grając poza lokalnym rynkiem, współczesna kultura, lokalne kabarety, funkcjonują często „poza systemem”.

Miasto które ongiś słynęło ze sceny kabatetowej, dziś, jak dowiedzieć się można od lokalnych trup kabaretowych, występują one na miejscu, w rodzinnym mieście, rzadziej niż w innych miastach podobnej wielkości. Kabaretowe „koszary”, miejsca gdzie na testowej publice sprawdza się śmieszność skeczy, już od dawna odbywają się poza miastem. Miasto kreuje się w swoim PR na stlicę kultury kabaretowej, te zaś w występują np. w ruinach dawnej fabryki, w wydarzeniu będącym przeglądem lokalnej młodej sztuki, wydarzeniu tak podziemnym że nawet trudno o nim znaleźć informacje w lokalnych mediach. Młodzi lokalni twórcy zyskują sławę dopiero poza tym spowitym nieprzezwyciężalnymi układami miastem.

 

Kultura młodego pokolenia w większości wyjechała wraz z emigrantami w pierwszej połowie pierwszej dekady XXI wieku. Lokalni artyści, jeśli wracają, to najwyżej na kilka miesięcy, gdy lokalne władze oferują im czasowe stypendium. Lokalni muzycy, raperzy, odnoszą skucesy w innych miastach, a o rodzinnym grodzie napomkną że lokalne władze uniemożliwiły im nawet nakręcenie teledysku.

Podczas lokalnej odmiany Dni Jagody dla miejscowych twórców młodego pokolenia tradycyjnie nie przewidziano gaż- zresztą wcześniej zawsze występowali za darmo. Gdy w pewnym momencie odwiedziłem młodą scenę, bawiło się 12 osób, w innej chwili- wokół sceny skakała jedynie dwójka okolicznych dzieci, kilka osób piło piwo w pobliskim ogródku. Jeszcze w innym momencie na owej imprezie nie było niemal nikogo. Inna sytuacja- wykonawca lokalny, wezwany nagle do zagrania na scenie owego Dnia Jagody, miał za złe że na jego evencie były jedynie 3 osoby, a samo wydarzenie nie było nijak zapowiedziane czy rozpromowane.

W lokalną politykę strach się zagłębiać- obserwacja jej z pozycji zwykłego mieszczanina już wystarczy by domyśleć się jej meritum. Powróciły czasy chodników wytyczanych jak za czasów komunizmu: miast sugerować się szlakami wydeptanymi przez ludzi, planiści wytyczają szlaki omijane przez idących najszybszą drogą ludzi. Takie rozwiązanie komunikacyjne zaserwowano na placu Korczakowców, na drodze którą ongiś chodziłem do szkoły. W dzieciństwie przechodziłem tamtędy przejściem dla pieszych, dziś ktoś przeniósł je w inne miejsce, a piesi w większości przechodzą nielegalnie.

 

Podobnych przykładów archaicznej polityki gospodarczej jest więcej. Głównymi biznesami na których zbudowano potęgę gospodarczą podobno 117-tysięcznego miasta są urząd miejski, szpital czy uniwersytet, dość zabawnie wybierający inwestycję w wielopiętrowe parkingi dla zmotoryzowanych studentów zaocznych zamiast inwestycji w podniesienie swojego poziomu nauczania. Budując drogę przez jeden z nielicznych miejskich parków władze rozcięły go, mimo innych możliwości technicznych. Okoliczne lasy, z  powstałym w średniowieczu lasem miejskim Oderwald na czele, spotkał smutny los wycinki wieku fragmentów najstarszego drzewostanu. Dziś te obszary są zapomniane, choć przez wieki były oazami wypoczynkowymi miasta.

 

Z perspektywy mieszczanina, ekologa czy z pozycji naukowych próbowałem zabiegać, przekonywać. Nie miało to żadnego skutku, nie mogłem nawet się przebić przez miejscowe media. W jednej z miejscowych gazet zarzucono mi „próby zdobycia władzy” i ogólne parcie na stołki, w innej- redaktor naczelny wyśmiał mnie w telefonie.

 

W kilku miastach czy regionach udało mi się przekonać władze do zmiany polityki, jednak w rodzinnym mieście nie. Być może tak przeszkadzały im polityczne wątki. Wydaje się że wygrała obawa, że ktoś kolejny mógłaby stanowić zagrożenie dla lokalnych polityków i ich biznesów.

 

Nieprzychylne podejście sprawiło że szybko wylądowałem w blogosferze razem z innymi osobnikami, podważającymi w ogóle sens istnienia miejscowego województwa czy jego lotniska, wciąż ostatniego państwowego lotniska regionalnego w kraju, którego wyniki finansowe i gospodarcze są podobnież najgorsze w kraju.

 

Winnych tego co się dzieje w takim mieście nie ma, brak poszkodowanych. Publiczność bowiem nie ma żadnych szans, ze względu na strukturę lokalnych mediów w Polsce, usłyszeć odmiennego głosu czy krytycznej opinii od takich osób. Taka jest polska rzeczywistość sektora mediów- żarty z wpadek miejscowych władz na lokalnych, nieznanych zwykłej publiczności blogach, propagowane przez portal Twitter- oto co pozostało młodym, niekiedy nieźle wykształconym, w Polsce II dekady XXI wieku.

To się nie zmieni bez demokratyzacji- czy to sfery mediów (np. przyznania wielu nowych koncesji na rozgłośnie czy telewizje regionalne), czy to zmiany finansowania kampanii politycznych do władz samorządowych, finansowo eliminujących kandydatów spoza list partii finansowanych z budżetu (mają one prawo do finansowania kampanii w wyborach smorządowych, co zwykle też robią).

 

Rzymianie dawali podbitym narodom i miastom ogromną dozę samorządności. Miasta polskie z perspektywy młodych pokoleń wydają się być ofiarą „spisku gerontów” przeciwko młodszym. Efektem jest migracja młodszych pokoleń do większych ośrodków, gdzie młodzi mają ofertę kulturalną etc. Zwykle jest to wygodne dla lokalnych władz, pozbywających się demograficznej konkurencji, ale tragiczne w skutkach dla miejscowych gospodarek. Władze swoja polityką gospodarczą mogą także celowo dążyć do pozbycia się różnych mniejszości.

 

Patrząc na lokalny światek kultury, możnaby pokusić się o porównanie sytuacji wojny miejscowych władz do walki z „Entarte Kunst” z okresu Trzeciej Rzeszy. W przygranicznym rejonie Polski, w co najmniej dwóch znanych mi miastach lokalne posągi straciły swoje przyrodzenia. Władze potrafią wydać walkę z plakatami na skrzynkach ulicznych, nie wiadomo czy aby nie dlatego że byk znajdujący się w owym czasie na porozklejanych na skrzynkach ogłoszeniowych miał namalowany także penis, zwykłych, biologicznych rozmiarów. Znane są miasta gdzie prowadzi się cenzurę plakatów rozlepianych w autobusach komunikacji miejskiej, i pod „obstrzałem” znajdują się nawet inne chrześcijańskie związki wyznaniowe (casus podaj Gdańska).

 

XXI wiek w Polsce lokalnej to raczej wiek migracji młodych. Ci, co pozostają, przypominają swoimi postawami sytuację opisaną w książkach Maxa Otte: oto w gospodarce byłego DDR-u część ludzi świadomie wycofywała się z wymiany gospodarczej w inne dziedziny życia. Młodzi ludzie nawijają, rysują, tańczą, tworzą, odnoszą sukcesy w sporcie ale nie robią biznesów poza szarą strefą, bo zyski z nich są zbyt niskie przy tak wysokich podatkach.

 

Trudno też  wykluczyć że w owej gospodarce nowego pokolenia nikt sobie nie życzy- prowadzenie biznesu w lokalnych warunkach było nader trudne. Rozmaite urzędy przysłały np. pisma pocztą tradycyjną, i nie chciały przysłać wersji cyfrowych słysząc że analogowych pism nie przyjmujemy, nikomu nie chce się ich już więcej skanować by móc je obrabiać. Części podatków nie można było nijak opłacić- w banku internetowym z którego korzystam, były setki formularzy do płacenia podatków, ale tego konkretnego akurat zabrakło (PIT 8 AR). Twórcy start-upów muszą w polskich warunkach być bardzo upartymi jednostkami.

By